czwartek, 26 grudnia 2013

KIĄ w mrowisko.

Pewnie powtarzam slogany, które już od jakiegoś czasu zalewają internet ale to zjawisko zaczyna mi się na prawdę podobać, a moja hierarchia ulega przekwalifikowaniu. Od kiedy tylko zacząłem rozróżniać marki samochodów (niektóre przekazy mówią, iż było to już we wczesnej fazie lat 90'tych - kiedy miałem 3-4 lata) zawsze wiedziałem co jest "lepsze", a co nadaje się tylko do wożenia Ruskich. Wspomniałem o tych Ukraińcach i Rosjanach, bo podobno zawsze kiedy widziałem Ładę, Tavrię, Moskwicza czy Zaporożca - zamiast nazwy auta krzyczałem "o Ruski jedzie!".
Moja hierarchia marek cały czas była utwierdzana przez tatę, który zawsze traktował auta z krajów koreańskich czy naszych bratnich Pepiczków zwyczajnie gorzej. Hyundai to dla niego zawsze był Pony, Kia to pokraczna Shuma znana z nagród koła fortuny, natomiast kiedy słyszał Skoda to od razu widział Favorita z dziurą w drzwiach przerdzewiałą na wylot.
To były czasy kiedy faktycznie koreańskie i czeskie samochody kupowały osoby z całkowitym brakiem wyczucia samochodowego stylu, dla których auto było takim samym narzędziem jak klucz francuski, długopis, kalkulator czy bawełniana chusteczka do nosa w brązową kratkę. Ani koreańce ani skody w tamtych czasach nie wyglądały ani nie jeździły. One po prostu dostarczały ludzi w tę i z powrotem. Najczęściej w niedzielę z domu do kościoła. Pamiętam jak w podstawówce Pani od najprawdopodobniej polskiego była bardzo młodą i piękną kobietą, a ja będąc wtedy w 4 czy 5 klasie zastanawiałem się dlaczego taka ładna pani jeździ paskudną niebieską Favoritką. Kiedyś widziałem jak nie udało jej się po pracy odpalić Skody i w niedługim czasie kilku ojców uskuteczniało burzę mózgów nad otwartą maską. Czyżby po to właśnie Skoda? :) 

Nigdy też nie powiedziałbym, że zmienię swoje zdanie odnośnie koreańców. Pierwsze i drugie Sportage były brzydkie, to samo z Tucsonami i Santa Fe. Paskudnie wyprofilowana blacha, byle jaki silnik i toporny plastik w środku. Wszystkie te samochody krzyczały z salonowych wystaw żeby iść do konkurencji.

Minęło od tamtej pory kilka, jeśli nie kilkanaście ładnych lat. Cholera, nigdy nie powiedziałbym, że w przyszłości koreańce będą robić tak fajne auta! Parę lat temu miałem okazję bliżej zapoznać się z dość nowym wtedy Ceed'em. To była fura klasy hatchback, która w standardzie miała bardzo dynamiczny silnik, klimę, elektryczne szyby i radio z usb! Do tego fajne, miękkie plastiki w środku i naprawdę bardzo estetyczny design. Zrobiła na mnie piorunujące pierwsze wrażenie. Było ono jeszcze większe kiedy po kilku latach intensywnego użytkowania samochód nadal prezentował się bardzo dobrze. Kolejnym zaskoczeniem był Superb, który miał 170 konnego dynamicznego diesla odpychającego się na 4 łapy. Do tego skóra, alcantara i dotykowy wybajerzony ekran. To wszystko tak bardzo nie pasowało do Skody, że aż nie mogłem uwierzyć. Za cenę średnio wyposażonej C-klasy można dostać auto, które u wszystkich innych producentów łapało by w cenniku 2jkę z przodu a po niej przynajmniej 4kę albo 5tkę.

A co skłoniło mnie do napisania tego artykułu? Nowy ProCeed GT. Jakiś czas temu miałem okazję przejechać się i przyjrzeć bliżej nowemu ProCeedowi (w cywilnej wersji) Wojtka. Samochód kupiony z myślą o sprytnym przemieszczaniu się po mieście w podstawowej wersji ma 16 calowe alusy, szyby w prądzie, ledy, klimę, radio z emeptrójkami i usb, do tego jeszcze parę innych bajerów i systemów bezpieczeństwa. Żwawy silnik daje sobie spokojnie radę z taką budą i pozwala na delikatną nutkę zadziora pod światłami. Zawiecha jest zestrojona idealnie pod nasze piękne miejskie arterie. A do tego pali naprawdę niewiele. 

Już od jakiegoś czasu KIA Shumiała o tym, że wprowadzi do sprzedaży coś nowego w gamie - zadziornego hothatch'a. No i dlatego od niedawna w salonie dostępny jest ProCeed GT. Klasa auta, która do tej pory zarezerwowana była tylko dla największych wyjadaczy spod znaku GTI, S3 czy Gsi/OPC teraz zaczyna być atakowana przez auta koreańskie. Jeszcze kilka lat temu wyśmiałbym kogoś kto powiedziałby mi, że korea zacznie celować w sport. No a dzisiaj mamy ProCeed'a GT który w pierwszym wypuście jest praktycznie tak mocny jak Golf GTI czy Type R, a do tego bazowo tańszy i lepiej wyposażony. I według mnie też sporo ładniejszy. W zasadzie to GT nie ustępuje designem nawet nowej OPC czy Megane RS. Za to jest prawie 40% tańsza od konkurencji. 

Mamy też Velostera Turbo czyli hothatchową odpowiedź Hyundaia. Veloster jest dobrym tematem na osobny artykuł - ciekawie wyglądające auto, które na ulicy rzuca się w oczy prawie tak samo jak Lambo. Niestety jakiś księgowy Hyundaia przesadził - 108 tys. zł za samochód który ma 180 kucy, czyli sporo mniej niż konkurencja, to jednak spora przesada.

Za to Hyundai ma w ofercie inną perełkę. Genesis coupe to auto, które gdyby nie znaczek Hyundaia było by legendą. Piękne 4 osobowe coupe z tylnym napędem i silnikami dla każdego. Europejski fan ekologii mógł wybrać sobie 2-litrową uturbioną jednostkę, która po przekroczeniu turbodziury mogła lecieć łukiem zostawiając ślad opon na asfalcie. Zwolennicy rasowej motoryzacji i aut typu gt mogli wybrać sztandarowe 3,5 litrowe V6 żeby choć trochę upodobnić się do największego rywala - Nissana 370Z. Wiecie dlaczego Hyundai jest lepszy od Nissana? Bo lepiej sprawdzi się w prawdziwym życiu. Każdy facet marzy o dwuosobowym sportowym aucie, ale kiedy już może sobie na nie pozwolić to musi czasem podjechać gdzieś z żoną i dzieckiem. Nissan nie daje mu tego komfortu i właśnie w tym momencie marzenia niegrzecznego chłopca boleśnie stykają się z rzeczywistością. Genesis daje facetowi argument dla żony - tylną kanapę. Argumentem dla faceta jest 300 koni, napęd na tył i łopatki przy kierownicy. No i cena. Cena jest nie tylko niższa od 370Z - jest nawet niższa od GT86, czyli auta jakby klasę niżej. Szkoda tylko, że polscy klienci nie potrafili docenić prostego geniuszu tego auta i dzisiaj Hyundai oferuje nam tylko sportopodobnego Velostera w dziwnej cenie.
 
I to bardzo dobrze. Bo europejscy i japońscy producenci chyba trochę przeginają z ofertami. Hothatche kosztują fortunę, auta sportowe jeszcze więcej choć tak naprawdę GT-86 powinna kosztować 90 tys. i wtedy faktycznie cena odzwierciedlałaby jej faktyczną wartość.
A takiego Genesisa ... oj ujeżdżałbym!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz