czwartek, 18 września 2014

Skóra, komóra, A R M A T U R A!


Przez ostatnie kilka miesięcy permanentnej absencji blogowej jakoś nie potrafiłem się zmusić do podjęcia jakichkolwiek czynności zmierzających do naskrobania kilku linijek tekstu traktującego o czymkolwiek związanym z motoryzacją. Żeby nie skłamać – zabierałem się do napisania jakiegokolwiek tekstu chyba z pięćdziesiąt osiem razy i za każdym z nich z pisania wychodziło tyle efektu co z sankcji nałożonych na Ruskich.

Olśniło mnie dzisiaj – kiedy przeglądałem galerię moich zdjęć z profilu Race’N’Roll na instagramie! Przecież warto poruszyć temat armatury! To temat bardzo mało „race” ale nadal bardzo motocyklowy i chyba nawet dużo bardziej niż do tej pory myślałem.

Wszystko zaczęło się od fascynacji bobberami. Kliknięty na facebooku like dla Motocultury 7, potem podglądanie projektów chłopaków z Motors Work i mniej lub bardziej sprecyzowany plan budowy bobbera zaiskrzył gdzieś w otchłani nicości organu, na który z uporem maniaka od już kilkunastu lat wciskam kask. Od tamtego czasu zacząłem się też zastanawiać jak to jest jeździć chopperem. Do tej pory faceci na chopperach kojarzyli mi się wyłącznie z przedstawicielami grupy szerzej znanej jako Precle, wiecie – skóry, sakwy, frędzle i podgrzewane manetki a na szczycie tej piramidy zielone odblaskowe kamizelki! Aż tu nagle pewnej soboty rano (choć dla mnie tak naprawdę to był nadal bardzo późno zakończony piątek) budzi mnie okrutny dźwięk telefonu. Patrzę – MMS. Otwieram. Na zdjęciu armatura błyszcząca tak, że nawet Villeroy&Boch chowają się po kiblach ze wstydu.


Tego dnia wieczorem w domu zagościł Boulevard w wersji C50T, czyli posiadający wszystko to co obrzydzało mnie w chopperach – wysoką szybę, wywrotkę chromu, sakwy i jeszcze te białe opony! Miałem w życiu już wiele wyobrażeń swojego garażu marzeń i w żadnym z nich jego elementem nie było takie paskudztwo jak C50T. No ale stało się, kijem Wisły nie zawrócisz. Stoi to niech sobie stoi w spokoju.
Akurat w weekend kiedy do garażu wjechało to coś ja pozostawałem na stołecznym wygnaniu i nawet mnie za bardzo nie korciło, żeby obejrzeć paskudę z bliska, a tym bardziej się nią przejechać.

Taaaa… a w następny weekend pogrzałem do domu jak narwany żeby zobaczyć co to stoi, jak to stoi i jak się tym jeździ!


Nie chcę tutaj smęcić o skuteczności hamulców czy polifonii wydobywającej się z dwucylindrowej widlastej (tylko!) osiemsetki. Choć tak między Bogiem a prawdą motocykl wyłącznie spowalnia – o awaryjnym hamowaniu nie ma mowy. Jak rozpędzisz krowę do 140 i zechcesz wyhamować w miarę rozsądnym czasie to sorry ale ni hu hu. Walisz z impetem prosto w dupsko Poloneza, którego kierowca Wiesław tudzież Hendryk właśnie postanowił ostro zahamować bo jego -4 dioptrie w lewym oku w ostatniej chwili dostrzegły światło stopu w samochodzie z przodu. Sytuacja jest oczywiście czysto wyimaginowana i chyba niemożliwa. Bo krową najfajniej jeździ się przy 90km/h, a przy tej prędkości hamulce są całkiem ok. Nie urywają dupska ale z 9 dych na szafie na upartego idzie wyhamować butami, więc jest całkiem bezpiecznie. Dziwne jest też to, że Zuźka ma szybę wielkości lustra potrzebnego do ogarnięcia Magdy Gessler o wzroście Prokopa, a mimo to powyżej setki wieje jak cholera. Nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć ale z chopperami już tak jest. Nie musi być racjonalny i wyważony, musi po prostu być i dawać radochę. No i nigdy wcześniej nie powiedziałbym, że to napiszę. Więcej – dałbym się pokroić i posolić, wychłostać, łamać kołem i biegać na bosaka po zardzewiałych gwoździach, żeby tylko nie przyznać, że choppery są fajne. Bo nigdy nie były - dopóki się na krowie nie przejechałem.


Dzięki niej zrozumiałem, że w motocyklach to nie zawsze prędkość, ryzyko i adrenalina dają frajdę. Czasem wystarczy t-shirt zamiast kombinezonu, orzech i ciemne okulary zamiast integralna i pyrkanie 70-80 km/h po to żeby zostawić cały świat za sobą, oderwać się od słupków w pracy, brudnych naczyń w zlewie i raty kredytu a poczuć coś mega fajnego. Nie wiem nawet co to jest. Bo kiedy jeździłem na jednym kole skuterkiem frajdę dawały mi skillsy, kiedy latałem w terenie jarałem się tym, że nie ograniczają mnie narzucone trasy, drogi, wytyczone szlaki tylko mogę jechać wprost i w większości przypadków nic nie było w stanie stanąć temu na przeszkodzie. Do tego kilka sekund w powietrzu podczas lotów na torze było mistrzem wolności. Motocykle szosowe pozwalają poczuć prędkość, igrać na cienkiej granicy gdzieś pomiędzy strachem, umiejętnościami i chęcią przełamywania granic. A taki chopper? Nie daje Ci nic z tego co napisałem powyżej. Ale daje Ci wolność, taką której nie poczujesz na żadnym innym motocyklu. I to jest właśnie esencją armatury! Nie musisz być mistrzem schodzenia w zakręty, nie musisz umieć zamiatać dupskiem po bandzie – a i tak kiedy dosiadasz swojego sprzęta masz banana na gębie od ucha do ucha.

Wiecie co? To naprawdę mistrz uczucie kiedy wsiadasz na moto, rozkładasz spacerówki i rozwalony jak żaba na liściu w mięciutkim fotelu z oparciem nakręcasz kolejne kilometry jarając się piękną pogodą i niekończącą się nitką asfaltu przed Tobą. Na żadnym innym moto chillout nie był tak przyjemny.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz